poniedziałek, 19 kwietnia 2010

- - -


Maureen Fleming, "The Stairs" 1997
by Lois Greenfield

* * *



od pięciu lat
pożoga
jałowa
jałowa ziemia
pustka rozsadza
wnętrze
tę bańkę
z kryształu co lśni
i mieni się twoim
odbiciem
jałowa
jałowa planeta

niedziela, 18 kwietnia 2010

- - -


Portret kobiety
Olga Boznańska, 1888r.

Requiem (1908)


Nigdy umarłym nie wzbraniałem odejść,
oszołomiony ich pewnością celu,
tak rychłym ich zadomowieniem w śmierci,
ich, wbrew opinii, racją. Tylko ty,
ty wracasz; muskasz mnie dotykiem, przy mnie
krzątasz się, szukasz, o co by potrącić,
by dźwięk cię zdradził. Nie odbieraj tego,
co długo sobie przyswajałem. Słusznie;
nie warto tęsknić za tym, co wzruszało.
Tego tu nie ma; w nas się przeistacza;
odbitym światłem odrzucamy w głąb,
z bytu we wnętrze, to co poznajemy.
Sądziłem żeś daleko. Peszy mnie,
że to t y właśnie błądzisz i przychodzisz,
zmieniona bardziej niźli którakolwiek
kobieta. Że przeraził nas twój zgon,
ża zamroczonych przełamała śmierć,
rozdarłszy na dwa kęsy: odtąd-dotąd -
to nasza sprawa; zwykłą sobie pracę
podejmujemy, by przywrócić ład.
Ale że ty się sama przeraziłaś
i w zgrozie trwasz tam, gdzie się wszelka zgroza
dewaluuje; że wieczności cząstkę
trwonisz, by zajrzeć, przyjaciółko, tutaj,
gdzie nie ma jeszcze o czym rzec, że j e s t;
że pierwszy raz, w kosmosie rozproszona,
nieskończoności nie poznajesz cech
jak tu, na ziemi, pierwszej lepszej rzeczy;
że z tych obrotów w dół cię ściąga siła
jakiegoś tam głuchego niepokoju,
w czas odliczony -: to mnie nocą nieraz
niby włamywacz budzi. (...) Niech mnie widmo
wyrzutem ściga, nocą, gdy się cofam
do płuc, do trzewi, do najostatniejszej
komory serca, - nie byłby to wyrzut
okrutny jak te prośby. O co prosisz?
(...)

Rainer Maria Rilke, Pamięci przyjaciółki, 1908r.

* * *


Helena Modrzejewska jako Ofelia, 1867r.

Minęła zima.

...
Oto stoi za naszym murem,
Patrzy przez okno,
Zagląda prez kraty.
Miły mój odzywa się
I mówi do mnie:
"Powstań przyjaciółko ma,
Piękna ma, i pójdź!"
Bo oto minęła zima,
Deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty,
Nadszedł czas przycinanych drzew
I głos synogarlicy już słychać
W naszej krainie.
...

Pieśń nad Pieśniami
,
"Pieśń Druga" 2, 8-13

sobota, 10 kwietnia 2010

czwartek, 8 kwietnia 2010

środa, 7 kwietnia 2010

składniki życia

"Pierwszym zatem krokiem na drodze do poprawy jakości życia będzie takie zaaranżowanie codziennych zajęć, by stały się one źródłem najbardziej pozytywnych i gratyfikujących przeżyć. Brzmi to dość prosto, lecz bezwład przyzwyczajeń oraz naciski społeczne są tak silne, że wielu ludzi nie ma pojęcia, które spośród składników ich życia sprawiają im największą przyjemność, a które wzmagają tylko stres i przygnębienie."


Csikszentmihalyi, s. 67.

Fragmenty - - - z pamięci


Anna
Wenecja, 29.07.1996
by K.K.

c z a s

"Badanie strumienia świadomości, który przepływa przez nasz umysł, jest domeną fenomenologii. Przez ostatnie trzydzieści lat pracowałem nad rozwojem fenomenologii systematycznej, wykorzystującej narzędzia stosowane w naukach społecznych - zwłaszcza w psychologii i socjologii - by odpowiedzieć na pytanie: Czym jest życie? A także na pytanie bardziej praktycznej natury: Jak każdy z nas może stworzyć sobie dobre życie?
Pierwszy krok ku odpowiedzi na tego rodzaju pytania wymaga trafnego określenia sił, które nadają kształt temu, czego możemy doświadczyć.(...)
Żyć to doświadaczać - poprzez działanie, odczuwanie, myślenie. Doświadczanie rozgrywa się w czasie. To czas jest zatem podstawowym, acz rzadkim dobrem, jakim dysponujemy. Z biegiem lat to bagaż doświadczeń jednostki decyduje o jakości jej życia. Dlatego jedną z naistotniejszych decyzji, jakie każdy z nas podejmuje, jest decyzja, na co przeznaczyć i w co zainwestować dany nam czas."


M. Csikszentmihalyi, Urok codzienności, ss.16-21.

lepiej zacznijmy żyć

If we really want to live, we'd better start at once to try;
If we don't, it doesn't matter, but we'd better start to die.

[W.H. Auden]

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

* * *


Magdalena penitente
Georges de la Tour, 1630.

rozpad

"Zwrócono się kiedyś do mnie, bym zbadał wybitnego profesora literatury, którego zachowanie zaczęło zastanawiać najbliższych. Rozpoczęliśmy rozmowę. Mówił ciekawie, błyskotliwie - tak jak wyobrażałem go sobie przed laty, gdy na studiach z przejęciem i podziwem czytałem jego eseje między innymi o Marcelu Prouście. Nietrudno było skierować rozmowę na ten temat, na upływ czasu, na czas utracony. I kiedy w czasie byliśmy już zanurzeni, poprosiłem: "Panie profesorze, czy mógłby pan mi narysować, którą teraz mamy godzinę?". Nie okazał zdziwienia, wziął papier i ołówek, a kiedy mi je zwrócił po chwili, zobaczyłem pustą tarczę zegarową, a wskazówki zegara obok niej. Ta kartka, którą mi podał, stanowiła dla mnie rozpoznanie - choroba Alzheimera. Jego pamięć rozpadła się, a z nią cały świat rozpadał się na oderwane części."

A. Szczeklik, Kore, s. 36.

how to read character



How to Read Character. A New Illustrated Hand-Book of Phrenology and Physiognomy for Students and Examiners; with a Descriptive Chart, New York 1891.

Sed pereundi mille figurae

"Czy nie uważa pan, że jestem anomalią natury?" - spytał mnie Czesław Miłosz, gdy skończył dziewięćdziesiąty drugi rok życia. A ja myślałem, że jest jak potężny dąb litewski, szumiący poezją. Jego myśl wsparta pamięcią, jakiej nie spotkałem u nikogo, coraz częściej starała się przeniknąć istotę choroby, a także śmierci. Zdawała się nie spoczywać wcale poza snem, czasem z winy choroby trwającym dłużej. Raz, po kilku dniach głębokiej nieprzytomności, gdy tylko odzyskał świadomość, podziękował krótko i powiedział z miejsca: "Trzeba koniecznie napisać nową książkę, o umieraniu i śmierci". "Jakaś współczesna, przeniesiona ze średniowiecza Ars moriendi?" - spytałem. "Czy ktoś chciałby to czytać?" Nie miał co do tego wątpliwości. Wiedział już, że nie zdąży z tą książką sam. Uważał zresztą, że powinien to zrobić lekarz. Przedstawić, jak przechodzimy tę ostatnią próbę, opisać mechanizmy umierania, sposoby, jakimi śmierć dobiera się do nas i dokonuje swego.

Andrzej Szczeklik, Kore. O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny, s. 185.

niedziela, 4 kwietnia 2010

- - -



by Annaesthesis

zaniewidzieć

..."Z braku lepszego pomysłu zdecydowałam się skoczyć po powrocie ze szkoły z ganku do rowu, gdy olśniła mnie nowa myśl.
Oczy!
Że też nie pomyślałam wcześniej o tym!
Stracić wzrok, zaniewidzieć bodaj na kilka dni. Zaniewidzieć i poleżeć w łóżku. Nie nosić kubłów pełnych trocin ani zmywać desek zamarzającą wodą, nie odmrażać od nowa popękanych rąk, nie iść z trybularzem i dywanikiem pod pachą pomiędzy szeregami eleganckich sodalisek - jakież to szczęście!
(...)
Jednakże nic zbawczego nie przychodziło mi do głowy. Sięgnęłam pod poduszkę po schowaną tam buteleczkę ze spirytusem denaturowanym, żeby natrzeć nim chore nogi; siostra Modesta zleciła mi ten środek jako lekarstwo na reumatyzm. (...)
Tego mi właśnie potrzeba było teraz! Szybko oblałam denaturatem wierzch dłoni i przeciągnęłam ją po oczach."


N. Rolleczek, Drewniany różaniec, ss. 72-73.

* * *


Wenecja, 14:58, 25.III.2010.

by Annaesthesis

Fragmenty - - - o niemożliwym

"Gromada dziewczyn żyła, nie dojadała i odmawiała modlitwy. Zdawało mi się, że oddziela mnie od nich przepaść nie do przebycia, a tymczasem już byłam jedną z nich. Przejęłam obyczaje zakładowe, nauczyłam się podstępów i sztuczek dziewczyn stale głodnych i poszukujących jedzenia. (...)
Pacierze wspólne i indywidualne, modlitwy głośne i ciche, rozmyślania pobożne i adoracje miały wyprowadzić nas z dzikości, jak dźwięk fujarki wywabiający szczury z mrocznych piwnic. (...)
Poznawszy wymagania siostry Modesty wiedziałam już, że należy ubierać się pod kocem, aby nie świecić nieskromną nagością czternastoletniego ciała, że należy włosy pleść w dwa ciasne warkoczyki sterczące nad uszami i wiązać je ciemnymi tasiemkami. Do matki przełożonej zwracać się przez "mateczko", a przed każdym napotkanym księdzem i zakonnicą zginać kolano mówiąc ze spuszczonymi oczyma: "Niech będzie pochwalony...". (...)
Żadne ze zjawisk życia klasztornego nie budziło juz we mnie zdumienia. Tylko czasami, siedząc nad podręcznikami w małej salce - będącej jednocześnie jadalnią, miejscem rekreacji, nauki i wytchnienia - ogarnięta nagłym pragnieniem ucieczki od wszystkiego, co mnie otaczało, biegłam do ubikacji, stawałam na sedesie i otwarłszy małe okienko spoglądałam na czerwone jarzębiny, na zielone ukosy świerkowych gałęzi, na ciemną wyniosłość lasu. Łzy napływaly mi do oczu, a zachwyt i rozpacz ściskały gardło."


Natalia Rolleczek, Drewniany różaniec, ss.53-55.